Polub nas na Facebooku

Encyklopedia

Ofiara Dakszy

„Jest bardziej ognisty niż ogień,
chłodniejszy niż woda,
nikt w pełni nie rozumie Jego miłosierdzia.
Wydaje się odległym, lecz stoi tuż przy swych wielbicielach,
czulszy od matki, taki jest Pan”.
Święty Thirumular

Pewnego razu mędrcy zgromadzeni w Prajagu, u zbiegu Gangi, Ja­muny i Saraswati, odprawiali wielką ofiarę ogniową (jadźńa). Przybył tam również Pan Śiwa w towarzystwie Sati. Wszyscy zebrani powstali z miejsc, oddali Im pokłon i poprowadzili boską parę na honorowe miejsce. Wkrótce przyszedł Daksza i ponownie zebrani powstali z miejsc. Pan Śiwa siedział jednak dalej. Daksza, który pysznił się swą pozycją naczelnego kapłana, nie posiadał się z oburzenia:
„Jak to możliwe, że kiedy cały świat oddaje mi cześć, tylko mój własny zięć tego nie robi? Zachował się jak dzikus, ale czego można spodziewać się po kimś, kto otacza się duchami i goblinami, mieszka na cmentarzyskach i obwiesza się wężami jak girlandami! Niby jest mężem mej córki, ale i tak go przeklnę”.

Daksza zwrócił się do zebranych: „Słuchajcie wszyscy! Niechaj od tego dnia, Śiwa – który nie ma szlachetnych przodków, który włóczy się po cmentarnych paleniskach – zostanie wykluczony z wszelkich ofiar. Ani też niech nikt z was nie dopuści go do żadnej ofiary!”. Przytaknęło mu kilku zebranych, w tym Bhrygu. Śiwa się nie odezwał, ale Jego ukochany towarzysz Nandi, który przybrał postać byka, podniósł się i gniewnie przemówił:

„O głupi Dakszo! Jak śmiesz przeklinać Pana Śiwę, którego sama tylko obecność uświęca świat. Jest On Mahadewą, Wielkim Bogiem, który stwarza, utrzymuje i niszczy wszechświat. Mógłby jednym spojrzeniem obrócić ciebie i twych gości w popiół. To, że tego nie robi, świadczy tylko o Jego bezbrzeżnym miłosierdziu. Ale uważaj! Wkrótce twoja pycha sczeźnie!”.

Daksza nie mógł znieść, że Nandi skarcił go na oczach wszystkich: „Ty i wy wszyscy kompani Śiwy! Heretycy i odmieńcy! Obrzędy we­dyjskie nie są dla was, wykluczam was z naszego kręgu. Niech waszymi ozdobami zostaną skołtunione włosy, prochy zmarłych i czaszki”.

Nandi także odpowiedział klątwą: „Wy głupcy! Wielki Śiwa został znieważony przez pysznych braminów, ale powiadam wam – ci bra­mini, których serca skalała żądza, złość, chciwość i duma, zostaną żebrakami. Z powodu biedy będą chodzić nawet po domach śudrów, byle dostać od nich marny grosz. Chciwość zaprowadzi ich do piekła i narodzą się jako rakszasowie! Piękna twarz Dakszy zamieni się wkrótce w twarz kozła”.

Słysząc tę wymianę klątw, zebrani zadrżeli z przerażenia. Tylko Śiwa pozostał nieporuszony. Łagodnym głosem zwrócił się do Nandiego: „Mój drogi, dlaczego dajesz upust swej złości? Daksza nie może mnie przekląć, bo to Ja jestem ofiarą, ofiarnym obrzędem, spełniającym ofiarę i istotą ofiary. Kim jest Daksza? Kim jesteś ty? Kim są wszyscy ci ludzie? Ja jestem rzeczywistością, Ja jestem wszystkim. Skoro to wiesz, nie smuć się i nikogo nie przeklinaj. Daksza postąpił tak z powodu swej ignorancji i będzie go to drogo kosztować. Ale ty jesteś moim wielbicielem i powinieneś być wolny od gniewu i innych złych emocji”.

Usłyszawszy mądre słowa swego mistrza, Nandi uspokoił się. Śiwa zaś, razem z Sati i ganami, wrócił do swej siedziby. Również Daksza opuścił miejsce ofiary, ale złość mu nie przeszła. Myślał, jak wprowadzić swą klątwę w życie.

Postanowił znieważyć Śiwę, nie zapraszając Go na kolejną wielką ofiarę. Mieli na nią przybyć wszyscy bogowie, mędrcy i rezydenci nie­bios. Wisznu i Brahmę przyprowadzono w procesji z pełnymi hono­rami. Daksza chciał, by ta ofiara wspaniałością przyćmiła wszystkie, jakie świat oglądał. Na potrzeby znamienitych gości Wiśwakarma, architekt bogów, wzniósł mnóstwo wspaniałych rezydencji. Ceremonia miała się odbyć w Kanakhali, w pobliżu obecnego Hardwaru. Skoro Daksza nie zaprosił Śiwy, pominął także własną córkę Sati, swą dawną ulubienicę.

Mędrzec Dadići, wielbiciel Śiwy, przemówił stanowczo do Dakszy: „Ofiara ta będzie niepełna, jeśli nie pojawi się na niej Śiwa. Dlatego udaj się do Pana niezwłocznie z mędrcami i zaproś Go razem z Sati! Śiwa jest źródłem pomyślności, bez Niego nikt jej nie doświadczy, a ofiara się nie uda”.

Daksza odparł wyniośle: „Wisznu, który jest pierwotną przyczyną tego wszechświata i wszelkich cnót, pobłogosławił to miejsce swą obecnością. Przybył także Brahma, praojciec wszystkich światów, twórca Wedy i Upaniszadów. Przybył Indra, król bogów, i niebiańscy mędrcy ze swymi zwolennikami. Po co więc miałbym zapraszać Śiwę, przywódcę duchów i goblinów? Oddałem mu swą ukochaną córkę tylko na prośbę Brahmy. On ani trochę nie zasługuje na to, żeby znaleźć się pośród tych szacownych gości”.

Dadići przeklął wtedy Dakszę, że niechybnie spotka go zagłada, po czym odszedł z innymi wielbicielami Pana Śiwy.

Nieco wcześniej Sati zabawiała się z przyjaciółkami na górze Gan-dhamadana. Wtem ujrzała na niebie swą siostrę Rohini z jej mężem Ćandrą, bóstwem księżyca. Sati wysłała przyjaciółkę Widźaję, by dowiedziała się, dokąd oni lecą. Tak Sati usłyszała o wielkiej ofierze Dakszy, na którą zaproszono wszystkich z wyjątkiem Jej męża. Niedługo potem ujrzała swe pozostałe siostry, które razem z innymi niebiańskimi istotami zmierzały w jednym kierunku. Pomyślała: „Dlaczego ojciec nie zaprosił mnie i mojego męża? Pewnie przez pomyłkę. Porozmawiam o tym z Śiwą”.

Bogini pobiegła do Śiwy, żeby opowiedzieć całą historię. Śiwa, który wiedział o wszystkim, spojrzał litościwie na swą ukochaną, posadził Ją na kolanach i spytał o powód Jej troski. Sati rzekła: „Mój Panie, słyszałam, że mój ojciec odprawia wielką ofiarę i wszyscy wezmą w niej udział. A co z nami? Proszę Cię, pojedźmy tam razem!”.

„Moja droga, skoro nie zostaliśmy zaproszeni, znaczy to, że twój oj­ciec nie chce nas widzieć. Dlatego w żadnym wypadku nie powinniśmy pojechać na ofiarę”.

Na te słowa, ciemnoskóra Sati jeszcze pociemniała, a w Jej czarnych oczach pojawił się błysk gniewu: „Jeżeli Ty, Panie, którego obecność zapewnia pomyślność wszelkim ofiarom, nie zostałeś zaproszony, znaczy to, że mój ojciec dopuścił się strasznego występku. Chcę dowiedzieć się od niego i jego gości, dlaczego biorą udział w ofierze, na którą nie zaproszono Pana wszystkich światów. Pozwól mi więc się tam udać”.

Śiwa zrozumiał, że jeśli odmówi, Sati uschnie ze zgryzoty. Wiedział też, że jeśli pójdzie na ofiarę, to umrze. Z żalem więc pozwolił Jej odejść. Poprosił Sati, żeby dosiadła Nandiego, a dla ochrony wysłał z nią sześćdziesiąt tysięcy swych poddanych. Sati przywdziała królewskie szaty i odjechała do domu swego ojca. Nad Jej głową pod­dani rozpostarli biały baldachim, oznakę królewskiego rodu, wachlo­wali Ją ćamarami z włosów jaka, powiewali kolorowymi flagami, dęli w konchy i trąbki. Śiwa przyglądał się zasmucony orszakowi, ponieważ wiedział, że w tej postaci widzi Sati po raz ostatni.

Sati przybyła do pałacu ojca śledzona ciekawymi spojrzeniami jego dworzan i gości. Kiedy wkroczyła do środka, radośnie przywitała ją matka Wirini i Jej siostry. Ale Daksza odwrócił wzrok. Sati rozejrzała się wokół i zobaczyła szacownych gości oraz siedziska przygotowane dla wszystkich bóstw, tylko nie dla Jej męża. Serce Sati zalał gniew. Jej oczy rozżarzyły się niczym węgle i wystrzeliły z nich błękitne płomienie. Trzecie oko Sati, pośrodku czoła, zwykle niewidoczne, otworzyło się i poczęło pulsować. Sati przybrała postać Kali – niszczy­cielki.

Gromkim głosem przemówiła do Dakszy: „Jak to się stało, że nie zaprosiłeś mego męża, bez którego każdy obrzęd jest nieczysty? Wstyd mi za ojca, który postradał rozum”. Następnie zwróciła się z furią do Wisznu, Brahmy i pozostałych bogów: „Czy wyście także poszaleli i nie rozumiecie, jak wielki jest Śiwa? Jak mogliście przybyć w miejsce zhańbione brakiem śladu Jego stóp?”.

Zapadła cisza, którą po dłuższej chwili ośmielił się przerwać Daksza: „Kto pozwolił ci przyjść tutaj nieproszonej? Świadomie nie zaprosiłem twojego nieokrzesanego męża. Przeklinam dzień, w którym oddałem cię temu barbarzyńcy. Skoro jednak przyszłaś, uspokój się i zostań. Dostaniesz swój dar ofiarny”.

Słowa Dakszy nie poskromiły gniewu Sati: „Gardzę twoim darem, Dakszo. Mój mąż chciał mnie zatrzymać. Ostrzegał, że mnie znieważysz. Nie posłuchałam Go, bo tak bardzo chciałam zobaczyć swojego kochanego ojca. A kogo zobaczyłam? Podłego głupca! Nie chcę ciała, które dostałam od ciebie. Nie chcę, żeby mnie zwano Dakszajani (córką Dakszy). Dlatego pozbędę się tego ciała tu i teraz. Nie wrócę do mego ukochanego Pana w tym skalanym ciele. Wszyscy ci, którzy znieważają Śiwę lub słuchają zniewag, trafią do piekieł, chyba że natychmiast opuszczą to miejsce!”.

„Śiwa ma skołtunione włosy, trzyma w dłoni czaszkę, mieszka wśród ludzkich popiołów, ale nawet bogowie i święci posypują swe głowy pyłem z Jego stóp. A jak błogosławi swych poddanych taki nędznik jak ty? Dałeś mi ciało, które jest warte tyle co zwłoki i porzucę je jak zwłoki”. Po tych słowach zwróciła twarz na północ, usiadła, zasłoniła się cała szatą i pogrążyła w jogicznym transie. Zrównoważyła wdech z wydechem i wzniosła powietrze życia z czakry pępka poprzez czakrę serca, czakrę gardła do czakry adźna, pomiędzy brwiami. Z myślami skupionymi na swym Panu opuściła ciało i wstąpiła do nieba.

Zebrani byli wstrząśnięci: „Hańba Dakszy! Hańba tej ofierze!”. Okrzyki zwabiły ganów Śiwy, którzy czekali w pobliżu. Wbiegli na arenę ofiarną i na widok zwłok Sati wpadli w szał. Zabijali zebranych, a niektórzy z nich odbierali sobie życie ze strachu przed gniewem Śiwy. Mędrzec Bhrygu przywołał straszliwe duchy, żeby powstrzymały ganów. Ganowie ulegli i ratowali się ucieczką na górę Kajlasa. W tejże chwili głos z niebios oznajmił: „Dakszo, twa ofiara jest przeklęta. Za to, że znieważyłeś Sati, matkę wszechświata, i Śiwę, ojca wszechświata, spotka cię straszliwy koniec!”.

Słowa te wstrząsnęły tłumem. Większość się rozbiegła, inni radzili Dakszy, by niezwłocznie błagał Śiwę o łaskę, zanim On przyjdzie po niego.